„Porządek panuje w Warszawie”?
Napisał M. Krakowski, sympatyk Przegrupowania Rewolucyjnego z Warszawy, maj 2019.
Stało się to, o czym mówili od dawna marksiści (patrz „Klasa robotnicza kontra „dobra zmiana”, Przegrupowanie Rewolucyjne, nr 1 listopad 2018). Niemal 30 lat po przywróceniu kapitalizmu w Polsce w 1989 r., którą ogłoszono postkomunistyczną „historią sukcesu”, gdzie poziom uzwiązkowienia jest jeden z najniższych w Europie i gdzie lewica ma mikroskopijne poparcie a pracownicy są od lat warunkowani by pokornie znosić swój los i ciężko pracować tak że kiedyś sami zostaną „wielkimi panami” kapitalistami, setki tysięcy nauczycieli w całym kraju strajkowały przez trzy tygodnie w kwietniu. Miało to miejsce po zwycięskim strajku w państwowych liniach lotniczych LOT w listopadzie. Była to część fali strajkowej pracowników edukacji na całym świecie, która z kolei jest częścią globalnego odrodzenia walki klas.
Lekcje strajku nauczycieli
Nauczyciele pod wodzą Związku Nauczycielstwa Polskiego 8 kwietnia ogłosili bezterminowy strajk, domagając się podwyżki o 1000 złotych i występując przeciwko przeciążeniu pracą, które stresuje zarówno nauczycieli, jak i uczniów, wynikającym z niedawnej „reformy” edukacji, która tylko tworzy chaos. Rząd skrajnie prawicowej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) zaproponował podniesienie wynagrodzenia o skromne 15 procent miesięcznie począwszy od września, przy czym liczba lekcji wymaganych w ciągu tygodnia od nauczyciela wzrosłaby z 18 do 24 godzin. Jedynym związkiem, który się na to zgodził, jest niesławna Solidarność, uważana za „żółty” związek zawodowy z powodu czołobitności wobec pracodawców i rządu PiS.
Szefem nauczycielskiej Solidarności jest Ryszard Proksa, który okazał się zarabiać 130 000 złotych rocznie. Podpisał umowę z rządem bez upoważnienia członkostwa, któremu powiedział, aby nie strajkował. Jednak z tego powodu związek przeżył kryzys: wiele miejscowych oddziałów przeciwstawiło się przywództwu i przystąpiło do strajku, a członkowie masowo rezygnowali z Solidarności.
Strajk był zaskoczeniem dla PiS. Poprowadził bezsilną liberalną opozycję parlamentarną w sporze o kontrolę nad sądownictwem itd. Teraz populistyczny rząd „socjalny”, który rzucił trochę resztek z pańskiego stołu, by powstrzymać niezadowolenie, stanął w obliczu walki klasowej i czegoś, co nie było symboliczną akcją zadeklarowaną przez związki w celu uspokojenia członków. Niektóre maski spadły. Ludzie tacy jak Proksa czy premier-bankier Morawiecki nie mogą być przyjaciółmi ludzi pracy – „byt określa świadomość”. Dotyczy to jednak nie tylko tej strony.
Głównym związkiem stojącym za strajkiem jest Związek Nauczycieli Polski (ZNP) pod kierownictwem Sławomira Broniarza – ale wielu niezrzeszonych nauczycieli spontanicznie przyłączyło się. Było jasne że starał się podporządkować walkę, która celowo była kastrowana z treści klasowych, opozycji parlamentarnej, głównie Platformy Obywatelskiej (PO) Grzegorza Schetyny, która zadeklarowała poparcie dla strajku. Jednak przez 8 lat w rządzie (2007-2015) PO wprowadziła surowe środki oszczędnościowe, a przepaść między bogatymi a biednymi rozszerzyła się; dzięki nim PiS doszedł do władzy. Strajk miał zostać wykorzystany w kampanii wyborczej przeciw PiS. Ujawnili się tak mało prawdopodobni „przyjaciele” ludzi pracy i związków zawodowych jak … Leszek Balcerowicz (człowiek, który w latach 90. nadzorował „terapię szokową” MFW w Polsce, prowadzącą do ogromnej inflacji dla pracowników)! Tylko dlatego, że jest to strajk w sektorze państwowym i państwo jest pod kontrolą PiS, której niektóre sektory burżuazji nienawidzą z powodu jego populistycznych środków, które zabierają od nich niewielką część pieniędzy i mogą ośmielić lud pracujący.
Są rzeczy do powiedzenia na temat organizacji
strajku. Po pierwsze, na początku strajku uczestniczyło w nim około 600 000
nauczycieli. Gdyby 10% tych ludzi zademonstrowało wtedy przed Sejmem,
spontanicznie przyciągnęłoby to znacznie więcej ludzi (w Warszawie było
rekordowe poparcie dla strajku) i wywarło presję na rząd. Polskie społeczeństwo
jest teraz podzielone na pół w odniesieniu do akcji; ZNP nie udało się
zmobilizować poparcia rodziców i uczniów i nie chciało rozszerzyć strajku na
szerszą klasę robotniczą, mimo że w społeczeństwie jest wiele niezadowolenia.
Tańczyło tak jak im PiS zagrał, próbując napuścić nauczycieli na rolników lub
emerytów, którym PiS obiecał świadczenia. Zamiast tego należy zwrócić uwagę, że
wysokiej jakości edukacja publiczna powinna być sfinansowana przez bogatych –
1% z nich zbiera 40% dochodu narodowego, a którym rząd PiS chce zrobić istne
eldorado subsydiami, niższym podatkiem CIT lub „małym ZUS-em” czy też czyniąc
całą Polskę „specjalną strefą ekonomiczną”. Również pieniądze powinny być
zabrane od Kościoła katolickiego i zbrojeń, które są głównym przedmiotem
budżetu PiS. Koniecznym jest wywłaszczenie wielkich fortun i własności, czy to
kościelnej czy świeckiej.
Pomimo strajku w pierwszym jego tygodniu odbyły się egzaminy końcowe dla szkoły
podstawowej – w celu nadzorowania egzaminów wprowadzono łamistrajków, takich
jak katecheci, księża, zakonnice, a nawet strażacy i służba więzienna! To, że
zostali wpuszczeni, jest oburzające. Szkoły powinny były być okupowane z
udziałem uczniów, a przed nimi ustawiane nieprzekraczalne linie pikiet. ZNP nie
chciało tego robić, ponieważ chciało być szacowne w oczach burżuazji i jej
mediów.
Nauczyciele byli oskarżani o wybranie niewłaściwego czasu na strajk i „wzięcie
uczniów za zakładników” – ponieważ wkrótce miały odbyć się matury. Jednak cały
cel strajku jest w tym, by wyrządzał on szkody. Strajk nauczycieli w 1993 r.
miał również miejsce podczas matur, które po prostu odbyły się kilka dni
później. Kierownictwo strajku z prawdziwego zdarzenia nie kajałoby się i
powiedziało jasno, że to upór rządu jest winny podjęciu takich rozpaczliwych
działań przez nauczycieli.
Elementem strajku o doniosłym znaczeniu było utworzenie ogólnomiejskich Międzyszkolnych Komitetów Strajkowych jak i wreszcie Ogólnopolskiego Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego. Każdy strajk powinien tworzyć swoje własne komitety obejmujące wszystkich uczestników w danym zakładzie niezależnie od przynależności do związku, wybierane, odpowiedzialne i możliwe do odwołania w każdej chwili przez pracowników, biorące udział w negocjacjach z pracodawcą i starające się tworzyć ogólnokrajową sieć.
Jednakże wkrótce ogłoszono „zawieszenie” strajku na jeden dzień by nauczyciele wzięli udział w radach klasyfikacyjne, wystawiając uczniom ostatnich klas szkół średnich oceny końcowe tak by mogli przystąpić do matur. Rząd PiS widząc wahanie kierownictwa strajku i bojowość nauczycielskich dołów przepchnął ustawę, która pozwoliła na to, by dyrektorowie i samorządy mogły same klasyfikować uczniów bez udziału nauczycieli- pokazując dalszą erozję burżuazyjnej demokracji w Polsce i wprowadzając prawdziwy „stan wojenny” w szkolnictwie. W końcu, 27 kwietnia, ZNP „zawiesiło” strajk do września, pozwalając na przeprowadzenie matur, bez żadnych ustępstw ze strony rządu!
Broniarz postąpił tak, jak chciała opozycja, która deklarowała poparcie dla strajku ale gdy zagrożone zostało odbycie się egzaminów maturalnych w przewidywanym terminie, co spolaryzowałoby społeczeństwo i zaszkodziło w wyborach (a ze względu na swoją klasową naturę Platforma nie mogłaby wyciągnąć ręki do bardziej wyzyskiwanych sektorów proletariatu i zagrozić nie tylko PiS, ale w ogóle kapitalistycznemu porządkowi) zaczęła wzywać do jego zakończenia (wcześniej zaś sama go sabotowała, gdy np. w rządzonej przez nią Warszawie samorząd pomógł zorganizować komisje egzaminacyjne podczas egzaminów ośmioklasistów). Lider PO Grzegorz Schetyna powiedział wkrótce przed zakończeniem strajku, że jeśli PiS nie przystanie na żądania nauczycieli, to zrealizuje je PO jeśli wyniosą ją do władzy w wyborach parlamentarnych na jesieni- co jest najdelikatniej mówiąc wątpliwe, zważywszy że PO w ciągu 8 lat swoich rządów „mroziła” płace w całym sektorze publicznym (ponadto, nawiązując do Sienkiewicza, można by rzec, że nauczyciele mogliby Schetynie w zamian ofiarować Niderlandy- opozycja nie ma zbyt wielkich szans na pokonanie nadal prowadzącego w sondażach PiS w wyborach) Oznacza to wszystko po prostu to, że nauczyciele zostali sprzedani za obietnice bez pokrycia.
Wszystko to potwierdza po raz kolejny dictum Trockiego z 1938 r., że kryzys ludzkości jest kryzysem kierownictwa; i wskazuje potrzebę walki o zorientowane na walkę klas kierownictwo w zdemokratyzowanych związkach zawodowych, przeciwko takim biurokratom jak Broniarz czy Proksa. Wskazuje to też, że nie należy polegać na liberalnej opozycji i innych partiach burżuazji, którzy są wrogami pracowników, lecz na solidarności ludzi pracy, którzy mają moc, by zatrzymać cały kraj w strajku generalnym- który zawsze stawia na ostrzu noża kwestię władzy, czy mają ją dzierżyć posiadacze, czy ci, co pracują; zalążkiem władzy tych drugich będą takie organy jak komitety strajkowe. Oczywiście, rewolucja socjalistyczna to na razie odległa perspektywa- i wymaga ona organizacji politycznej, partii, która będzie wnosić tą perspektywę do codziennych zmagań klasy robotniczej. Obecnie nie istnieje nawet zalążek takiej partii w Polsce. Ale jak pokazuje historia, każdy masowy strajk stwarza wielkie możliwości dla nawet najmniejszych organizacji rewolucjonistów. W tym roku mija 85. rocznica agresywnych strajków kierowców ciężarówek w Minneapolis z 1934 r., zainicjowanych przez garstkę trockistowskich bojowników z Komunistycznej Ligi Ameryki, które przerodziły się w strajk generalny który przemienił miasto w bastion związków zawodowych i dały amerykańskim trockistom potężną bazę w ruchu robotniczym.
Choć strajk nauczycieli zakończył się kapitulacją, ma on ogromne znaczenie. To pierwsze takie wydarzenie od lat, i to zorganizowane przez z reguły konserwatywną sekcję pracowników, która zajmuje się wpajaniem burżuazyjnej ideologii, i która poza wielkimi ośrodkami jest z reguły z partyjnego nadania. Pokazało ono siłę ludzi pracy i może służyć za przykład. 40 000 pracowników opieki społecznej szykuje się do własnej akcji strajkowej. Jednak trzeba powiedzieć że gdy dojdzie do strajku pracowników Biedronki, który od roku jest blokowany, to raczej nie znajdzie on takiego poparcia ze strony i nie będzie tak nagłośniony przez TVN i „Gazetę Wyborczą”. Tak czy inaczej, otwarty został nowy rozdział w historii kapitalistycznej III Rzeczypospolitej.
Liberałowie
Nie zdaje się to jednak zaprzątać głowy środowiskom liberalnym, które dalej zachowują się jak oderwane od rzeczywistości. Niedawno zachwycały się właśnie przemową, którą Donald Tusk, szef Rady Europejskiej, były premier Polski i przywódca PO, wygłosił na Uniwersytecie Warszawskim 3 maja z okazji Święta Konstytucji. Standardowo skrytykował on obecne władze Polski za brak poszanowania dla ustawy zasadniczej. Wielu antypisowców wiąże nadzieje z Tuskiem i jego ewentualnym powrotem do krajowej polityki, być może nawet wystartowaniem w wyborach prezydenckich 2020 r. Ale to Tusk utorował drogę PiS swoją neoliberalną polityką i arogancją, a PO sama troszczy się tylko o te przepisy burżuazyjnej konstytucji, które jej są wygodne- za jej rządów ignorowała zupełnie choćby zapis o prawie do mieszkania, pozwalając na i przewodząc wielu eksmisjom „na bruk” (a w 2011 r., jak będziemy przypominać ad mortem defecatum, mafia kamieniczników zabiła w rządzonej przez PO Warszawie działaczkę lokatorską Jolantę Brzeską, a prokuratura najpierw uznała to za samobójstwo a potem umorzyła postępowanie). „Obrońca demokracji” Tusk dziś jako przywódca Unii Europejskiej nie ma problemu spotykać się na szczycie z krwawym egipskim dyktatorem as-Sisim, i jest promotorem ustawodawstwa zwiększającego możliwości inwigilacyjne służb.
Tusk nie wspomni też o nagonce na osoby LGBT, którą ostatnio rozpętał PiS, widząc że temat uchodźców się „przejadł” (strasząc widmem „zboczeńców” uczących w szkołach dzieci masturbacji i „ideologii gender”, „jeśli totalna opozycja dojdzie do władzy”). W gruncie rzeczy, różnice między PiS i PO są głównie personalne i taktyczne. W Gnieźnie w tym roku tamtejszy prezydent z PO usiłował zakazać Marszu Równości. Gdy 3 maja przed Tuskiem wystąpił redaktor naczelny liberalnego pisma „Liberté!” Leszek Jażdżewski i ośmielił się skrytykować kler katolicki za chciwość i afery pedofilskie, spotkał się z dezaprobatą nie tylko PiS-owskich mediów, ale i polityków PO (ponoć sam Schetyna był „zaniepokojony”).
Nieznacznie na lewo od PO jest nowa siła polityczna, partia Wiosna Roberta Biedronia. Program Biedronia można sprowadzić do tego, że „żeby było fajnie i wszyscy się kochali”. Wiosna wysuwa pewne postulaty socjalne, ale unika kwestii tego, jak by miały zostać sfinansowane. Biedroń jako prezydent Słupska zaprosił Balcerowicza do przyjrzenia się finansom miasta, pokazując co może mieć w zanadrzu dla klasy robotniczej. Jako otwarty gej wydaje się w przeciwieństwie do PO gotowy uderzyć w hegemonię Kościoła i zawalczyć o prawa uciskanych mniejszości. Czy na pewno? My, zgodnie z teorią rewolucji permanentnej, uważamy że w epoce schyłku kapitalizmu niemożliwa jest konsekwentna walka o prawa demokratyczne bez zerwania z burżuazją. Biedroń nie krytykuje kościoła katolickiego z pozycji klasowych jako jednego z filarów panowania burżuazyjnego w Polsce, nie uderzy w podstawy ekonomiczne tego kościoła i nie wywłaszczy go z jego majątku jak np. imperium medialne (i nie tylko) o. Rydzyka.
Rządy PO czy Biedronia byłyby w najlepszym razie polską edycją Macrona- tyle, że na ulice wyszłyby tym razem raczej nie „żółte kamizelki”, a Szturmowcy- zwłaszcza jeśli „lewica” przyłoży do tego rękę.
Lewica
Lewica w Polsce dalej tkwi w kryzysie jaki jest skutkiem przerwania ciągłości ruchu robotniczego przez nazistowską okupację i lata stalinizmu.
Sojusz Lewicy Demokratycznej, tradycyjnie główna lewica polskiego kapitalizmu, znalazła sposób na wyjście ze swojego marazmu poprzez… przystąpienie w wyborach do Parlamentu Europejskiego do zmontowanej przez PO Koalicji Europejskiej! Eks-stalinowscy (wywodzący się z PZPR) socjaldemokraci z SLD mają długą historię zdrad i odżegnywali się od socjalistycznych tradycji, nawet w wydaniu „Polski Ludowej”. Gdy w 2015 r. Sojusz wystawił w wyborach prezydenckich absolwentkę teologii Magdę Ogórek, która nie podniosła żadnych lewicowych postulatów a teraz pracuje w przerobioną na tubę propagandową PiS TVP, liberalny antyklerykał dzielący z SLD stalinowską przeszłość (rzecznik rządu PRL w latach 80.) Jerzy Urban skwitował to krótko: „Ona [Ogórek] jest głupia a Miller zwariował”. Jak widać Czarzasty teraz stracił instynkt samozachowawczy i wbija gwóźdź do trumny SLD. Koalicja post-stalinowskiej socjaldemokracji z burżuazyjnymi postsolidarnościowymi neoliberałami oddaje pola populistom z PiS i siłom na prawo od nich jako kontestatorom znienawidzonego status quo. Dwukrotnie masy wybrały SLD w wyborach z tęsknoty za bezpieczeństwem ekonomicznym i socjalnym w zdeformowanym państwie robotniczym PRL, i dwukrotnie się rozczarowały. Teraz znowu wystawią mu rachunek z nawiązką.
Partia Razem, Ruch Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza i Unia Pracy (dawni koalicjanci SLD w rządzie) wystawiają w wyborach europejskich „niezależną” listę lewicową Lewica Razem. Uczestnictwo w tej koalicji drobnomieszczańskiej i antykomunistycznej partii Razem, która wyrzeka się czerwonego sztandaru na rzecz fioletu, popierającej NATO i zbrojenia przeciw Rosji i Chinom wyklucza głosowanie na nią. Jak mówi nieformalny przywódca Razem i kandydat Lewicy Razem nr 1 w Warszawie Adrian Zandberg, celem LR jest „nowoczesne i sprawne państwo dobrobytu” i „Europa dobrobytu, w której każdy może liczyć na godną pensje i bezpieczeństwo socjalne”. Zważywszy na widmo kolejnego kryzysu gospodarczego, jak i wzrost w siłę na Starym Kontynencie prawicowego populizmu i sił wręcz faszystowskich, to mrzonki odwodzące robotników od konieczności twardej walki klasowej.
Pracownicza Demokracja pretendująca do bycia siłą rewolucyjnie socjalistyczną i marksistowską, po tym jak poparła w wyborach parlamentarnych 2015 r. Razem, teraz lojalnie wzywa do głosowania na Lewicę Razem.
Marksiści w przeciwieństwie do anarchistów nie bojkotują burżuazyjnych wyborów co do zasady. Ale mają one dla nas znaczenie tylko o tyle, o ile można je wykorzystać do propagowania świadomości socjalistycznej w proletariacie. Czy głos na Razem lub Lewicę Razem podnosi świadomość klasową? Ani ta partia, ani jej koalicjanci w programie wyborczym nawet nie roszczą sobie pretensji do socjalizmu i nie udają, że chodzi tu o coś więcej niż „kapitalizm z ludzką twarzą”, nie wyznaczają linii klasowej.
Widmo faszyzmu i Unia Europejska
Kolejnym graczami na polskiej scenie politycznej niebezpiecznie rosnącymi w siłę są siły faszyzujące i wręcz faszystowskie, opozycyjne zarówno wobec PiS, PO i lewicy (już teraz zresztą PiS na ministra cyfryzacji mianował narodowca Andruszkiewicza, który do Sejmu dostał się z list Kukiza). Jest jednak w społeczeństwie opór wobec nich- gdy narodowcy chcieli zorganizować wiec
pod hasłem „Uniwersytet wolny od marksizmu” na kampusie głównym Uniwersytetu Warszawskiego, lewicowa kontrmanifestacja- na której byliśmy obecni- zablokowała im wejście, a rektor wydał im zakaz. Faszyści musieli z podkulonym ogonem wycofać się na Plac Zamkowy pod osłoną policji. Na bramie UW zawisły trzy flagi: czarna, czerwona i tęczowa.
W wyborach na prezydenta Gdańska, rozpisanych po tym jak poprzedni prezydent Paweł Adamowicz został w styczniu tego roku zamordowany, 15% głosów zdobył Grzegorz Braun. Braun to antysemita (twierdzi, że Polska jest obecnie „rosyjsko-niemieckim kondominium pod żydowskim zarządem powierniczym”), zadeklarowany przeciwnik demokracji i wszelkich przejawów „socjalizmu” i zwolennik monarchii absolutnej, chciałby też by Polska posiadała arsenał nuklearny. W wyborach prezydenckich 2015 r. kandydował z hasłami „Wiara, Własność, Tradycja” i „Kościół, Szkoła, Strzelnica”.
Braun razem z osławioną antyaborcjonistką Kają Godek przystąpił w wyborach europejskich do koalicji Konfederacja utworzonej przez partię „Wolność” Janusza Korwin-Mikkego i Ruch Narodowy. W odpowiedzi na „piątkę Kaczyńskiego” jeden z polityków Konfederacji, Sławomir Mentzen, przedstawił „piątkę Konfederacji”: „Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”. Konfederacja może stać się partnerem koalicyjnym PiS w jesiennych wyborach.
Korwin-Mikke i Braun oczywiście, jako wolnorynkowi ekstremiści, będą odżegnywać się od miana faszyzmu jako „lewicowego”. Jednak warto zauważyć choćby, że Mussolini przeprowadził pierwszą w historii kampanię prywatyzacyjną (po nim zrobił to Hitler). Lew Trocki zdefiniował faszyzm przede wszystkim jako organizację bojową kapitału, ruch mobilizujący zrujnowane drobnomieszczaństwo na bazie programu antysocjalistycznego i antyproletariackiego, celem zniszczenia demokracji parlamentarnej (jako osłabiającej państwo burżuazyjne) i wszelkich względnie niezależnych organizacji robotniczych („związki na Powązki”, jak to mawia Korwin). Korwin i Braun są bliscy tego- otwarcie odrzucają demokrację na rzecz dyktatury lub monarchii absolutnej, odwołują się do „drobnych ciułaczy”, „soli tej ziemi” uciskanych przez podatki i wielki kapitał który w zmowie z państwem popiera „socjalizm”/”etatyzm” i niszczy „prawdziwy wolny rynek”. Tym, co różni ich od faszystów to to, że jak na razie ich główną areną działań są paradoksalnie wybory, a nie ulica i nie tworzą ulicznych bojówek- ale Korwin i Braun znani są ze swego entuzjazmu dla powszechnego dostępu do broni, i nie można się oprzeć wrażeniu że kryje się za tym chęć, żeby „drobni ciułacze” „wzięli sprawy w swoje ręce” i zaczęli „masakrować lewaków”, dosłownie.
Obecnie Konfederacja startuje w wyborach do PE na platformie otwarcie antyunijnej, i 1 maja tego roku, w 15. rocznicę wejścia Polski do UE, zorganizowała w Warszawie masową demonstrację „Marsz Suwerenności” pod hasłami „Nie dla UE” i „Stop dyktatom Berlina i Brukseli”.
Rząd PiS jest obecnie w konflikcie z Unią Europejską która wszczęła przeciw niemu procedury z powodu łamania przezeń w Polsce zasad praworządności. Liberalne środowiska „obrońców demokracji” wiążą nadzieję z interwencją UE, a opozycja oskarża PiS o dążenie do „Polexitu”. W rzeczywistości PiS choć jest eurosceptyczne, nie odrzuca na razie UE jako takiej, opowiadając się za luźniejszą, zdecentralizowaną Unią, „Europą narodów”. W 2017 Polska była jednym z sygnatariuszy porozumienia o „stałej współpracy strukturalnej” (PESCO), która zobowiązuje państwa członkowskie do współpracy w rozwoju i zakupie broni i udostępnianiu wojsk i wyposażenia na rzecz wspólnych interwencji wojskowej- co uważane jest niektóre za ważny krok w kierunku europejskiej armii.
Jakie jest zdanie marksistów w sprawie UE? Uważamy ją za imperialistyczne konsorcjum, mające na celu zwiększenie szans europejskich kapitalistów w konkurencji z imperialistycznymi rywalami ze Stanów Zjednoczonych czy Japonii, w tym poprzez bardziej wydajny wyzysk swojej klasy robotniczej. Taki jest cel wielu dyrektyw unijnych. Widać to zwłaszcza na przykładzie Grecji, gdzie „trojka” Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego narzuca surowe „środki oszczędnościowe”, przez które 1/3 ludności żyje poniżej granicy ubóstwa. Jak pokazuje też właśnie narzucanie Grecji, Irlandii czy Portugalii „zaciskania pasa” w imię niemieckich i francuskich banków, Unia służy też gospodarczemu podporządkowywaniu sobie słabszych burżuazyjnych państw europejskich przez imperialistów francuskich czy niemieckich. UE prowadzi też już obecnie interwencje zbrojne w Mali, Bośni, Republice Środkowoafrykańskiej czy Somalii, chcąc mieć swój udział w imperialistycznym podziale świata.
Zamiast bycia „ostoją demokracji”, UE nie przejmuje się zbytnio zdaniem większości co do „zaciskania pasa” w takich krajach jak Grecja. Intensyfikuje ona też cenzurę Internetu i budowę państwa policyjnego pod pretekstem walki z „fake newsami”, „dezinformacją” i „cyberatakami”. 26 marca tego roku Parlament Europejski przegłosował dyrektywę, zwaną „ACTA 2”, której Artykuł 17 zobowiązuje serwisy internetowe do zapewnienia, by nie zamieszczano treści chronionych przez prawo autorskie. Zachęca to internetowych gigantów jak YouTube czy Facebook do automatycznego filtrowania i usuwania artykułów, filmów itp. jeszcze zanim zostaną one opublikowane. Daje to pole do politycznego manipulowania takimi filtrami.
Niektórzy lewicowcy w Polsce mają złudzenia co do UE, że może ona powstrzymać „faszyzację Polski”. W rzeczywistości eurokratom nie przeszkadza panoszenie się na Ukrainie faszystów po „rewolucji godności” Majdanu, a także w zeszłym roku pogratulowali oni faszyzującemu rządowi Conte/Salviniego we Włoszech zwycięstwa wyborczego i zadeklarowali gotowość do współpracy.
UE jest powszechnie kojarzona z „otwartymi granicami”. Tak naprawdę rozpętuje ona policyjny terror przeciwko imigrantom i uchodźcom, i zamyka dla nich swoje zewnętrzne granice, przez co tysiące z nich leżą martwe na dnie Morza Śródziemnego. Nawet wewnątrz UE, Romowie z Bułgarii, Rumunii, Węgier i Słowacji są deportowani z Francji.
Niemniej jednak, jak nie popieramy UE, nie popieramy też wysuwanej alternatywy jaką jest zamknięcie się w skorupie państwa narodowego, które od 1914 roku jest w konflikcie z coraz bardziej zintegrowaną gospodarką światową, hamując ludzki rozwój (co widać choćby w kwestii walki ze zmianami klimatu). Członkostwo w UE lub jego brak nie zmienia burżuazyjnego charakteru państwa, które nadal będzie atakować klasę robotniczą i intensyfikować jej wyzysk. Ponadto sami obecni czołowi oponenci UE jak Front Narodowy Marine Le Pen we Francji mają agendę nie mniej reakcyjną, antypracowniczą i antyimigrancką niż UE.
Jesteśmy za jednością europejską, ale jest ona niemożliwa na bazie kapitalistycznej, co pokazuje obecny kryzys UE i Brexit; a jeśli jest możliwa, to tylko jako jedność burżuazji przeciw proletariatowi i rewolucji, oraz przeciwko półkolonialnym krajom „globalnego Południa”. Przeciw chwiejącej się Unii Europejskiej i projektowi Europy „suwerennych narodów”, wysuwamy hasło Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy.
* * * *
W tym roku mija 30 lat po pierwszych po II wojnie światowej „wolnych wyborach” w Polsce i „zwycięstwie demokracji”, jakim był „upadek komunizmu”. Zarówno w Polsce, jak i na świecie upadek ten nie doprowadził do „końca historii”, powszechnego dobrobytu, pokoju i rozkwitu demokracji liberalnej; zamiast tego są ogromne poziomy nierówności społecznych, zastój gospodarczy, wzrost autorytaryzmu i wybuch kolejnych konfliktów zbrojnych, które grożą przerodzeniem się w otwartą imperialistyczną wojnę między uzbrojonymi w broń atomową mocarstwami- sam rząd PiS zresztą w tym roku zorganizował na zlecenie USA w Warszawie konferencję o Iranie bez udziału Iranu, o której premier Izraela Benjamin Netanjahu powiedział, że jej celem jest przygotowanie do „wojny z Iranem”; a prezydent Duda chce aby członkostwo w „wielkim sojuszu” NATO wpisać do konstytucji. Rządy burżuazyjne na całym świecie, niezależnie od różnic ideologicznych, prowadzą coraz bardziej podobną politykę. Zatroskany stanem demokracji w Polsce Macron znosząc stan wyjątkowy de facto uczynił go permanentnym, przepchnął dekretem niepopularną antypracowniczą i antyzwiązkową ustawę bez głosowania w parlamencie, i brutalnie tłumi protesty „żółtych kamizelek”. Jak pisał Trocki niespełna 90 lat temu: „Nadmiernie wysokie napięcie walki międzynarodowej i walki klasowej prowadzi do zwarcia dyktatury, wysadzając po kolei bezpieczniki demokracji.(…) Kryzys parlamentaryzmu jest politycznym wyrazem kryzysu w całym systemie społeczeństwa burżuazyjnego.” („Kryzys austriacki a komunizm”)
Rząd PiS pokazał swoje antypracownicze oblicze, ale znowu uderza w socjalną nutę takimi postulatami jak „13. emerytura” czy „500+ już na jedno dziecko”. Naszym zdaniem jednak żadna redystrybucja, czy to lewicowa czy prawicowa nie oprze się fundamentalnej irracjonalności kapitalistycznego systemu produkcji dla zysku. Następny kryzys gospodarczy może tym razem nie oszczędzić Polski, i PiS będzie musiał zarzucić ten kurs. Ponadto rząd zaczął dawać do zrozumienia, że od teraz budżet będzie skupiony na zbrojeniach a nie wydatkach socjalnych. Już teraz zapowiada prywatyzację mieszkań komunalnych, mimo że wcześniej cynicznie wykorzystywało aferę reprywatyzacyjną (o której wcześniej nikt nie mówił poza garstką lewicowych aktywistów, a PiS bardziej interesował Smoleńsk) przeciwko PO. PiS jest oddane nacjonalizmowi gospodarczemu i projektowi „narodowego kapitalizmu”, który musi oznaczać zwiększenie konkurencyjności polskiego kapitału, a więc zwiększony wyzysk siły roboczej.
Ci, którzy chcą „bronić demokracji” w sojuszu z PO i UE, trzymają się kurczowo tego, co skazane jest na zagładę. W nadchodzącym starciu burżuazji z proletariatem z burżuazyjnej demokracji nie zostanie kamień na kamieniu, pozostawiając alternatywę- albo dyktatura burżuazji (w tym niewykluczone że faszystowska), albo dyktatura proletariatu (czyli prawdziwa realizacja postępowej treści demokracji dla pracującej większości społeczeństwa) a po niej bezklasowe i bezpaństwowe społeczeństwo komunistyczne. Jak pokazał strajk nauczycieli, konieczna jest niezależność nie tylko od PiS, ale od wszystkich partii burżuazyjnych.
Różnice między PO a PiS są kosmetyczne, obie to prawicowe partie wywodzące się z obozu solidarnościowej kontrrewolucji i reprezentujące tych, którzy się wzbogacili grabieżą państwowej własności (PiS za to krytykuje „postkomunistów”, ale nie jest tu niewinne- przy ostatniej aferze szersza opinia publiczna dowiedziała się o spółce Srebrna) i wpędzili w nędzę szerokie rzesze ludzi. Abstrahując nawet od tego, PO ze swoim sprzeciwem wobec „rozdawnictwa” nie ma szans by pokonać PiS. Nie zrobi też tego pseudolewica Razem, która jest obecnie marginesem politycznym i wyrzeka się socjalistycznych tradycji, daremnie licząc na wkupienie się w łaski obozu postsolidarnościowego POPiS-u.
Tylko lewica prezentująca radykalny, rewolucyjny program zmiany społecznej, nie będący li tylko majstrowaniem przy systemie produkcji towarowej i pracy najemnej, będzie w stanie oderwać socjalny elektorat PiS kierujący niezadowolenie społeczne na rezultaty „transformacji ustrojowej” w reakcyjne kanały nacjonalizmu i klerykalizmu.
Nadchodzące walki pracownicze należy powiązać z walkami o prawa demokratyczne i swobody obywatelskie (ale nie o „wolne sądy” i konstytucję razem z KOD-em czy Obywatelami RP), walkami o prawa uciskanych- kobiet, mniejszości seksualnych, imigrantów, Romów- na które nastawa PiS, oraz przeciwko fałszowaniu historii i przygotowaniom do wojny z Rosją i poparciu dla awantur USA i NATO w Syrii, Jemenie czy planowanej w Iranie i Wenezueli (w czym opozycja zgadza się z rządem). Obok uczestnictwa w tych walkach, palącą koniecznością jest też dyskusja między subiektywnymi rewolucjonistami- bez sekciarstwa i bez politycznej dyplomacji- celem przegrupowania na solidnej, pryncypialnej podstawie programowej, tworząc w Polsce grupę propagandową na rzecz rewolucyjnej partii komunistycznej, sekcji odbudowanej IV Międzynarodówki.